niedziela, 6 marca 2011

ścigając zło... czyli agent 007 po polsku

Idąc na spektakl przygotowany przez Teatr Muzyczny CAPITOL, spodziewałam się musicalu, rodem z Brodwayu.... i stąd moje rozczarowanie. Lubię Bonda, muzykę i teksty z filmów znam niemal na pamięć, ale w całym spektaklu- rewii, zabrakło mi historii, która w jakims stopniu połączyłaby piosenki ze sobą. Przewywnik w podstaci Bonda w błyszczącym garniturze który z nienacka pojawia się między piosenkami i naśladuje robota imitując odgłosy które wydają roboty...był śmieszny i fajny przez pierwsze 15 minut, potem znudził się chyba każemu...
Przyczepić natomiast nie można się do samych piosenek, których słuchało się z przyjemnością. Czekoladowej karnacji Emose Uhunmwangho dała popis godny samej Tiny Turner w "Goldeneye". Najbardziej podobał mi się duet śpiewający spolszczoną wersję "Live and Let Die”- czapki z głów dla Tomasza Leszczyńskiego i Łukasza Wójcika którzy nawiązali do lat 60-tych i dzieci kwiatów.  Nie mogę też nie skomentować "A view to a Kill" który został zaśpiewany z charyzmą i oddawał w 100% Simona Le Bon wokalnie i wizualnie (różowy garnitur).

Moją ulubioną piosenką jest "We have All the Time in the World" Armstronga, niestety została kiepsko wykonana i w dodatku na samym końcu przez wszystkich... stąd mój niedosyt i opinia, że jednak mogło być dużo lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz